Kościółek świętej Barbary wypełniony głównie mężczyznami w krakowski listopadowy wieczór.
Po co żeście tu przyszli? Co chcieliście widzieć?
Nad moją głową gipsowe stopy aniołów przytulonych do starej ambonki.
Czego tu szukam? Czego oczekuję?
Śpiew i modlitwa wraz z kadzidłem wypełnia świątynię.
Czuję, że jestem na właściwym miejscu. Jak w domu najlepszego Ojca.
Jezus pokornie pozwala się połamać i rozdać dzieciom, pokornie pozwala włożyć swoje nieogarnione Bóstwo, Ciało, Krew i Duszę w ramy złotej monstrancji.
Ruszamy w milczeniu w krakowską noc. Turyści , tubylcy, studenci, taksówkarze. Z głośników leci jazz w piwnicy, w jakimś lokalu głośno ryczą sto lat. Kobieta przyklęka , kapłan przystaje wraz z nami i Jezus błogosławi. Grupki przechodniów udają, że nie widzą, inni kręcą głowami z politowaniem, szydzą, inni czynią znak krzyża.
Idzie Bóg Człowiek w postaci Chleba, jak dziewczynka z zapałkami zaglądająca do okien domów, przez witryny restauracji gdzie ludzie jedzą, piją, rozmawiają i nawet nie zauważają, że oto przechodzi obok nich sam Bóg.
Z jakiegoś lokalu dobiega głośna muzyka, a piosenkarz łka ‚Don’t stop believing!!!’
Grupka młodych wystylizowanych na gotyk, demoniczne makijaże. Komentują cicho. Słyszę czyjś głos ‚co tacy smętni?’.
Jak niemy ale wymowny znak wiary podążamy za Chrystusem, który wyszedł z barokowych ram kościoła. Nagi i zziębnięty w listopadowy wieczór, za witryną monstrancji. Bóg.
Kiedy wracamy do świątyni i On staje wywyższony na ołtarzu- Hostia Jego ciała wydaje się czarna, jakby wziął brud naszych grzechów na siebie, jakby wytytłał swoją świetlistą szatę w naszym błocie. Ocierający nam zszarzałą twarz i przywracający nam godność.
Wdzięczność adoracja na klęczkach blisko bliżej jeszcze błogosławieństwo
Jestem ta sama ale nie taka sama
po tym jednym wieczorze
dziękuję