Przycinam różom więdnące główki kwiatów, obrywam surfiniom ‚suchalce’. Tworzą całkiem ładną kompozycję kiedy opadają na dno pudełka. Koniecznie fotografuję, bo to takie ładne. Sąsiad piętro wyżej głośno nie dowierza temu, że z ogromną uwagą i czułością oglądam każdy kwiat, jakby dziękując mu za symfonię zapachów, kształtu i koloru, gdy jeszcze był w pełnym rozkwicie. Ale bez mojej pewnej ręki to co w pąkach nie rozwinęłoby się tak pięknie.

Przycinam rozum w miejscach, gdzie usycham, gdzie przestaję naprawdę żyć, a zaczynam wegetować. Muszę ucinać ścieżki myśli, które kierują donikąd, które oddzielają mnie niewidzialną ścianą od siebie i od innych, które przekłamują rzeczywistość i kuszą aby pozostać bierną i skuloną w sobie, niezdolną do życia, działania, nieszczęśliwą jak księżniczka zamykająca samą siebie w wysokiej niedostępnej wieży.